środa, 26 grudnia 2007

Zapiski w drugi dzień świąt

Za sprawą mego kuzyna Michała Świtały, rodzonego bydgoszczanina, żyjącego z żoną i córką w Rotterdamie pierwociny mego blogu otrzymały uszlachetnioną technologiczno-informatyczną oprawę, stąd niespotykane dotąd linki i odnośniki.

Wreszcie nadeszły święta. W miarę jak przybywa nam lat Boże Narodzenie choć ma inny smak niż w dzieciństwie, wciąż niesie tajemnicę. To czas, który uwalnia w nas potrzebę dzielenia się nastrojem, który jest gdzieś głęboko w świadomości, znany z rodzinnego domu. I ta „odświętność” nigdy nie uwiera. Nie jest ani patetyczna, ani efekciarska. Ma w sobie jakąś zagadkę. Bo czujemy się odpowiedzialni bardziej, niż kiedykolwiek za to jak spędzimy te dni z najbliższymi...

Grudzień uraczył mnie różnorodnymi wrażeniami. Na początku miesiąca miałem przyjemność uczestniczyć w sympozjum naukowo-samorządowym "Rewitalizacja drogi wodnej Wisła-Odra szansą dla gospodarki i regionu" zorganizowanym przez Instytut Geografii Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego pod auspicjami Marszałka Województwa Kujawsko-Pomorskiego. Wypowiedziałem tam kilka zdań o 233 letnich dziejach Kanału Bydgoskiego.

Obraz jaki wywołali wykładami i prezentacjami uczestnicy sesji, potwierdza niezbicie, że klucz do renowacji polskich dróg śródlądowych oraz ich otoczenia, to stan świadomości władz samorządowych województw i gmin, lecz przede wszystkim parlamentarzystów RP. Dziś, gospodarka wodna (transport, energetyka, walory przyrodnicze) jawi się jako zagadnienie marginalne, mało efektowne, nie dające potencjalnym patronom z ław sejmowych szans na medialny sukces.

Parę dni później Oddział Instytutu Pamięci Narodowej w Bydgoszczy zorganizował przegląd filmów dokumentalnych „Errata do biografii”. Wśród prezentowanych materiałów szczególne poruszył mnie obraz Grzegorza Brauna o Andrzeju Szczypiorskim.
Wylansowany przez media w latach 90-tych jako autorytet moralny i spetryfikowany w kanonie lektur szkolnych Szczypiorski, dopiero w świetle ujawnionych przez IPN dokumentów SB, ukazał oblicze cynika i hipokryty, który na zamówienie UB podstępnie zwabił własnych rodziców – zaangażowanych w działalność emigracyjnej Polskiej Partii Socjalistycznej – kontestującej komunistyczny reżim w PRL, z Londynu do Polski.

W komentarzach do tegorocznej rocznicy 13 grudnia, zbulwersował mnie Rafał Kalukin, który na łamach „Gazety Wyborczej”, stwierdził, że pamięć o stanie wojennym wśród Polaków najpewniej wyblaknie i zaniknie bez powrotu. Epizod. Ot co. Nic więcej. Tym bardziej, że zdaniem Kalukina przecież wszystko i tak dobrze się skończyło. Nadszedł w końcu rok 1989 i przyniósł nam wolność. Przecierałem oczy ze zdziwienia, ale autor dalej brnął w swym wywodzie, objawiając na koniec przypuszczenie, że wyobraźnię masową w Europie data 13 grudnia wypełni zupełnie innym skojarzeniem, a mianowicie Traktatem Reformującym, podpisany w Lizbonie w 2007 roku właśnie w dzień w rocznicy wprowadzenia stanu wojennego...A o tym, że stan wojenny zebrał krwawe żniwo wśród bezbronnych, niewinnych ludzi - ani słowa. Widocznie wedle Kalukina nawet pamięć o ofiarach nie kwalifikuje do eksponowania pamięci o tym wydarzeniu.
Są na szczęście młodzi ludzie, którzy rocznicę wprowadzenia stanu wojennego uczcili wystawieniem dla swoich rówieśników widowiska teatralnego o Wojtku Cieślewiczu - studencie zamordowanym przez zomo na początku 1982 roku.

Grudniową, wieczorową porą podczytuję sobie „Europę między Wschodem i Zachodem” Normana Davisa. Zbiór intrygujących esejów tego autora jak zwykle uwodzi czytelnika sugestywnym stylem pisarstwa i panoramicznością widzenia Europy jako jedności. Podobnie jak na kartach jego wcześniejszych książek Davis udowadnia, że przeszłość to skarbnica arcyciekawych tematów, które o ile są wielostronnie ujęte i opisane ze swadą, mają szanse wykroczyć poza akademicki światek historyczny i podbić serca czytelników. Siła Davisa tkwi nie tylko w tym, że ma literackie pióro, lecz wyraża się jego umiejętnością podejmowania wielu różnorodnych wątków w formie historycznej syntezy.

21 grudnia nadszedł dzień włączenia Polski, Czech, Słowacji oraz Litwy, Łotwy i Estonii do strefy Schengen. Wydarzenie to wywołało w Polsce wyraźnie mniej emocji niż 1 maja 2004 r. Widać, że przywykliśmy już do członkostwa w UE i usunięcie szlabanów granicznych potraktowaliśmy już tylko jako formalność. Wydarzenie to jednak powoduje daleko idące, nie wiem zresztą, czy uświadomione w kręgach naszego politycznego establishmentu, konsekwencje w relacjach Rzeczpospolitej z Białorusią i Ukrainą. Źle by się bowiem stało, gdyby zewnętrzna granica UE na Bugu, okazała się nową „żelazną kurtyną”.

Polska powinna umieć dostrzec własne interesy szczególnie na Białorusi. Tam wszak znajduje się jądro Wielkiego Księstwa Litewskiego. I nie o rewizjonizm tu chodzi, lecz korzenie wspólnej kultury (od romantyzmu, po harcerską piosenkę), która przez wieki wyrastała bujnym łanem na kresach Rzeczpospolitej. Izolując i deprecjonując Białoruś w jakimś sensie tracimy cząstkę naszej tożsamości.


Dwa dni po „wejściu do Schengen” – bo 23 grudnia minęła 176 rocznica śmierci Emilii Plater. 2 lata temu dotarłem do Kopciowa, gdzie spoczywają szczątki Emilii. Chociaż jej grób znajduje się na litewskim cmentarzu niedaleko granicy z Polską, Kopciowo (Kapcamiestis) jest położone z dala od głównego szlaku. Żeby tam dojechać, trzeba odbić od głównej drogi na południe. W tej historycznej miejscowości znajdują się aż trzy akcenty związane z bohaterką powstania listopadowego: tablica pamiątkowa na rozstaju dróg, pomnik oraz jej grób na cmentarzu.

Hrabianka Emilia Plater wywodząca się z arystokratycznego rodu z Inflant, zgłosiła się do powstania listopadowego na ochotnika. Walczyła w oddziałach generała Dezyderego Chłapowskiego. Po klęsce powstania na Litwie i wycofaniu się Chłapowskiego do Prus, jesienią 1831 roku wraz z kuzynem Cezarym Platerem i przyjaciółką Marią Raszanowiczówną usiłowała przedostać się do Warszawy, lecz w drodze w pobliżu Justianowa ciężko zachorowała i zasłabła. Umieszczona w dworze Abłamowiczów jako kuzynka gospodarzy powoli wracała do zdrowia.

Na wieść o szturmie i kapitulacji Warszawy jej stan zdrowia się bardzo pogorszył. Zmarła w Justianowie 23 grudnia 1831 roku w wieku 25 lat. Została pochowana w pobliskim Kopciowie pod nazwiskiem Zielińska. Dopiero w kilkanaście lat po jej śmierci miejscowy proboszcz odważył się umieścić na grobie jej prawdziwe nazwisko.

Dziś w Kopciowie, mimo sąsiedztwa z Polską, trudno porozumieć się po polsku. W latach 1919 – 1939 Kopciowo należało do Republiki Litewskiej i nie było tam Polaków. Zamieszkiwali oni licznie teren Litwy Środkowej, którą generał Lucjan Żeligowski zawojował w październiku 1920 dla Rzeczpospolitej.